oddechy minionych istnień
skamieniały w domy co tu rosną
te domy - moje to są domy
wypluwają mnie z gardzieli bram
codziennie coporannie cowieczornie
wypluwają mnie na bruk wielokrotnie
poobiednio pośniadannie
wypluty leżę na żelastwie
wypijam i radość i gniew
ze zwierciadeł błotnych
a domy krzywią się i pochylają
by sączyć moją krew z ran otwartych
zarzynanej duszy
rękawem fasad ocierają łzy
a tamci jadą tramwajami
i nie widzą że nie jadą sami