Przychodzi wcale nie proszona
I nie dociera do niej mowa
Na prośby też jest niezbyt skora
Odpowiedzialnie reagować.
Może przemocy trzeba będzie
W ostateczności zastosować.
Dobre maniery nie w jej guście
W swej naiwności sobie myślę
Stanowczym tonem jej rozkaże
By sobie poszła, gdzie pieprz rośnie.
Może by poszła do sąsiada
Lub chociaż wzięła urlop krótki
Albo też może zapomniała
Gdzie w kalendarzu mnie wpisała.
Jeśli już nic się nie da zrobić
I faktu że jest już obecna
Dłużej już nie da się zaprzeczać
Niechaj mi chociaż da możliwość
Jej przykre skutki niwelować.
Lekarz zalecił mi stonować
Łóżkowych z żoną przyjemności
Bo moje serce skołowane
To tylko cień dawnej świetności.
Z tłuszczami też mam boję toczyć
By moje żyły drożne były.
Słodkościom muszę stawić czoła
Wnuczętom raczej je darować.
Nie cieszy mnie już widok gości
W kontekście mych dolegliwości.
Słowa już mej nie pieszczą duszy
Bo filtrem są me głuche uszy.
I chociaż starość mnie dopadła
Oczy na szczęście jeszcze dobre
Więc mogę czytać Słowo Boże.
Dobra nadzieja mnie ożywia
Że Bóg obiecał dać nam młodość
Pod panowaniem jego Syna.