Ciche dni
Była cicha woda i ściszone noce
i czasem bym wolał tak po prostu śnić...
Niech hałas się zbudzi i głośno łomoce!
Bo ja tak nie lubię, gdy są ciche dni.
Ty się nie odzywasz i ja milczę w kontrę,
tydzień juz tak trwamy oboje w zaparte.
Cisza między nami się zaczęła w piątek
a dziś po dniach siedmiu jak nie liczyć czwartek.
Cisza to pół biedy bo gdy przejdę bokiem
zapatrzony w dywan zęby swe zaciskam...
Ty pomalowałaś wszystkie ściany wzrokiem,
choć dłoń moja twojej była bardzo bliska.
Niewiele brakuje aby ktoś niechcący
otarł się, lub musnął choć dzianiną zwiewną
i słów mi zaległo...Ba! zdań całych żrących,
bo im nie pozwalam wyjść z gardła na zewnątrz.
A i pewien jestem, że cierpisz tak samo
i w gardle i ciebie żre śluzowa błona,
gdyby nie upartość co stanęła bramą
wpadlibyśmy sobie spragnieni w ramiona.
Leżę obok ciebie i łączy nas ciepło,
które między nami w celsjusze wciąż wzrasta,
coraz przyjemniejsze staje się to piekło
i myśl mnie ogarnia, by w końcu rzec -Basta!
W końcu równocześnie obrót twarzą w twarz
i jak dwie pijawki zassani ustami,
jakby po raz pierwszy -choć niezły był staż
pobijamy rekord przekraczania granic!
I choć też w milczeniu z wyjątkiem oddechów
i towarzyszących oddechom tym głosów,
czasu mając wiele, to w wielkim pośpiechu
godzimy się razem w najpiękniejszy sposób.
Ulga jak po bólu, który nagle odszedł
i my rozmawiamy tak jak kiedyś znów
już nie pamiętając, że kłótnie najgorsze
to te co są ciche i nie mają słów.