jak kiść jarzębiny
rumieni się nagość
pukle słońca mierzwi wiatr
otula je, cichością przynagloną
oni zawstydzają świt
anioł i demon w uścisku
drążą ciemność
w półmroku owadzim
jak proporce, kołyszą się
strąki podmuchem upojone
dotyka je
giętkie słowa i miąższ
rdzawo nieśmiały
- pachnie latem
jego tchnieniem piętrzących się barw
szpiczaste domy celują w niebo
przestrzeń między nimi
adaptuje senność
senność naszych spraw
odkrywam dawną przestrzeń
ukrytą w słowie lat
Mam wrażenie, że gdyby Autor zapisał to bez tych koturnowych ozdobników, wiersz zapewne by mi się spodobał.