Kiedy Mona wychodzi z obrazu
gubi szpilki jak grzyby przed deszczem,
z tajemniczym uśmiechem na twarzy
obiecuje, że będzie dziś wierszem.
Biodra płyną falami jeziora
w mgieł ukryte białych koronkach,
piersi prężą się w metaforach
delikatnych jak wolność skowronka.
Ciała rytmu szukają, a dłonie
to co święte czynią mniej świętym,
jak komety na nieboskłonie
dochodzimy oboje do puenty.
Potem Mona wraca do ramy
a ja wracam do planów drogowych.
Tylko chwilę się sobą kochamy,
ale z każdą chwilą od nowa.