cały w ezoterycznym świecie
wśród hipisów klątwa komunizmu
urodziła matka syna z miłości
w bólu na głowie w czepku
jedenaście na dziesięć w skali ab-gara
jako brzdąc umazany
nauką życie
starszy kuzyn nauczał go mówić
na stole u babci z setką żołnierzy
zawsze na czele
dowodził sitwą kolegów z sąsiedztwa
zawsze pierwsza linia
nie znał strachu choć zaglądał w oczy
świadomość wysokie ego
wiedział że w życiu nie musi
niczego udowodniać nikomu
płyną do brzegu stromego jak szkło
dobry z miłością w sercu
wybrał drogę prostą
uczciwego człowieka
dolę żołnierza
odeszła babcia
zamieszkał z dziadkiem weteranem
w szkole bez problemów
młody sportowiec
dumni koledzy
ciężka pracą rozpoczynał dzień
początki choroby niepojęte zjawisko
wyczuwał strach
siły zła krąg jastrzębi
nikt mu nigdy nie tłumaczył
dławił lęk
do ogólnika szedł zawsze tą samą drogą
w koszuli w kratę jak zeszyt z matmy
szydercze uśmiechy krzyżowały sumienie
plany na przyszłość zostać pilotem
los pokierował inaczej
stał się komandosem
za szpitala kratami
żona karmiła go
skaleczonego gołębia
dzieci małe nic nie zapamiętały
dziwne wizje gnębią dzisiaj
katastrofy miały miejsce
teraz gdy dni mijają
czas ucieka bądź nie istnieje
z kim pogadać
śmieją się że wariat
otwieram oczy
trzeźwo patrzy na rzeczywistość
nie kroczy w cieniu
dzięki za zdrowie Rafaelu
życie płynie
naprzód gna wiatr
a on jak skała trwa
w sen zapada zmęczony
przed szmatem drogi