rozpięta cisza
milczałem z nią
z zachodu burza
skłócony wciąż
ciekawa rozmowa
zamieniony w kamień
udawałem słuch
padał deszcz
wyłem do Księżyca
wilki zawstydzone
szare życie
dotykałem sinych warg
zimnych jak stal
papieros
pragnąłem spłonąć z nim
pochodnią się stać
ciemność rozproszona
ciepłym płomieniem
komety spadały dziś
Słońca wschód
moja gwiazda zachodziła
kwitło życie w nas
dumny
byłem w niej
nie raz
wieje wiatr rozłąki
jej nie ma
a miała być już czas
go nie było