Wilgotne lasy dorzecza Amazonki

Tomasz Kucina

 

apologetom dzikości nieuzasadnionej

 

 

Latem 2007 r

 

 

Bezmiar Surinamu

Rozpieszcza

Potomków Wayana

Wysublimowany

Landszaft

Sumiastego buszu

Trwoni

Poczucie głębi

W ezoterycznym

Posmaku

Kompiluje rzeczywistość

To kamuflaż natury

Tej dziewiczej

Niezbadanej

Interwał

Między prawem dżungli

A cywilizacją świata

I piękno

Samo w sobie

Niepodległy cypel

Suwerennej tożsamości

 

To tutaj

Słońce

Oplątane

Pajęczymi odwłokami

Wtulając gdzieś

W drapakowy cień

Kwerenduje

Na dno namorzyny

Niczym struna

Wypręża swe ciało

Legwan

Rozcapierza

Przewlekłością palce

Postrzępiony z łusek

Tren najeża

Wzdłuż gałęzi

Kąpiąc twarz

W słońcu

A ogon swój długi

Cętkowany kręty

Namiętnie napręża

Tak ukryty

Wśród

Szkarpowych korzeni

Fizyczną jednością

Zjednany

Podpiera

Konar puchowca

 

Kiedy w sieci

Włókien kapoku

Wypełni eksmisja

Gdy ekstazą zapłodnień

Zachwyci cień wiatr

Ociężały haocyn

Menażem wachlarza

Suchą gałąź

Przykryje

Swym skrzydłem

 

Ananasu

Kosztując rozkoszy

Przypatrując

Ruchliwym prządkom

Znów mieczodziób

Umoczy swe żądło

I nektaru

Wyleje się słodycz

 

Męczennica

Dźwiga motyle

Zwój kokonów

Jak muza Erato

W niesmaczności

Swoich kolorów

Długość życia

Od razu zaznacza

 

Jeszcze wyżej

Rządzi nam tukan

Tępym dziobem

Firmament kaleczy

Między liściem

Fikusa przeleciał

I zawadził

Wyjcowe dziecię

Teraz wrzeszczy

Lękliwa małpa

Tukanowi

Wrogo złowieszczy

 

Bez reakcji

Przysypia leniwiec

Słabo wzroczne

Oko przymyka

Nie przejmując

Głośnym alertem

Młodszy brat

To pancernika

 

Stare drzewo

Otula figowiec

Jakby chronić

Chciał je

Przed zwierzem

Ale prawda

Jest makabryczna

Kiedy macki

Oplączą pień

A korzenie

Dotrą do gruntu

Uduszony

Zostanie drapak

Kanibala

Zaciśnie tu kułak

 

Rozbestwiony

Boa canina

Zwrócił głowę

W stronę połowu

Wkomponował

W pejzaż zarośli

I zaskoczył

Swoją ofiarę

Małoduszny 

Wzrok kapibary

Plasowany

Jest w nienawiści

Kiedy dziecię

Pożera boa

Serce matki

Pęknie na liściu

 

Ostre szable

Świdrują pekari

Wściekle zerka

W cały areał

Terytorium

Broni odyniec

Obscenicznie

Podchlebia do świni

 

Dziki kot

Odnalazł zew zbrodni

Pazur błyszczy

W ciele zdobyczy

Cętkowana

Masakra zakrada

Drąży trzewia

Zadaje cierpienie

Dzikim wzrokiem

Szuka specjałów

Zaspakaja

W krzyku śmiertelnym

Rozdzierając

Ciało aguti

 

Nieopodal

Zgniłych komyszy

Jest niewielkie

Brudne bajoro

W rzecznym mule

Czatuje demon

Wystawiając

Na zgubę zwierzyniec

Anakonda

Dumnie tors pręży

W zwojach mięśni

Ściska i miażdży

W śliskiej pochwie

Grzesznego ciała

I połyka

By wolno strawić

 

W tej zielonej

Zatęchłej dolinie

Układają los

W pary gusła

W stronę nieba

Unoszą swe ręce

W azymucie

Biegną do słońca

I w konfesji

Indian Kajapo

I w wierzeniach

Plemion Wayana

Stają darem

Danym przez bogów

 

Gdy tubylcy

Ruszą na łowy

Uzurpując

Przykazy szamana

Niechaj zadrżą

Płazie rodziny

Dziś jest kolej

Na drzewołaza

I szorstkiego

Starego kajmana

Gadów króla

W chaszczy gęstwinach

Żabich powłok

Tropy są celem

Płazia rasa

Przysporzy substratów

W grotach strzał

Zamieszka kurara

 

Tu bajeczne

Przyrody fantazje

Zespalają moc

W jedną całość

Zamalują

Wykwintną dioramą

Tu przebiega

Obok pancernik

I samotne grasują tapiry

Strojnoczuby

Szybują w chmurach

Możesz dotknąć

Nawet podniebień

 

Możesz odbić

Z drzewa kauczuku

I polecieć

Prosto w przestworza

---

2007 r

Tomasz Kucina
Tomasz Kucina
Wiersz · 20 czerwca 2019