(dłonią wzdłuż policzka
żeby poczuć jak drży
przy pozornym bezruchu)
ta kobieta dźwiga garb
dźwiga go zamiast krzyża
ten nie utrzymałby się
na tak niepewnym gruncie
tym bardziej ptaków i chmur
schodzących coraz niżej
(gdyby wszystkie spadły
czy da się jeszcze wierzyć
w Niebo)
kiedy tak opowiada o kacie
opowiada przy stole
palcami pocierając krawędzie
jakby chciała wygładzić
załamujące się na nich powietrze
(jak wygładza się włosy
albo sukienkę)
"wolałabym urodzić się chłopcem" mówi
"ale za późno
nawet na jesień"
nocami słyszy jak rośnie śnieg
spadnie lada dzień
mróz rozsadzi szmuglowane
weki ze słońcem