Wenecja zrzuca skórę.
Przypływ okrył zaułki mulistą siecią
wodorostów; wszędzie ślady brunatnej
fali, która kołysze podtopione kształty.
Ucichło gruchanie gołębi. Głodne,
spoglądają z bezlistnego drzewa
na zmatowiałe lustra bez twarzy
- wykrusza się posągowe piękno.
Gondole jak ciemne węgorze łączą
rozerwane brzegi. Nie potrafię sama
wyjść z wody. Czekam na Patrona.
Powietrze pełne gęstej mgły
unosi echa dzwonów. To początek,
czy koniec ostatniego słowa