Orkiestra już przestała grać,
a ona ciągle na parkiecie,
jakby na całym bożym świecie
uśmiech ważniejszy był niż łza.
Dyrygent pije drugi gin
(w kroku niestały, w sercu pewien),
a ona ciągle jeszcze nie wie
jak śmiech wycenić ma za łzy.
Ostatni raz polewa barman,
flecistka dumnie pręży pierś
aż w szwach jej trzeszczy mała czarna.
Za oknem noc gwieździsta, parna
dobra na wylewanie łez
i cichy bełkot: taka karma.