między świtem a sublimacją zastygają dusze
na zmrożonej szybie mozaiki ostatnich oddechów
mój urywany lękiem delikatny dotyk niewidzialny
oczywistym jest że nieśmiałość nawet drwi z ambicji
zanurzonej w mojej impotencji nie spłodzę epopei
pokutuję ale ascendencja duszy nie oznacza nieba
Jordan bez Jana wzmacnia tylko próbę oczyszczenia
ramion z lepkiej plwociny bo nie mogę zastygnąć
jak mucha i czekać wyssania z ostatniej metafory
z burzą zrywam się do ataku na ocalałe wiatraki
nic po drodze do siebie nie pasuje - miecz i poeta
rdzewieję odpadam po kawałku świszcząc dziurami
oczodołów nie ustaję w pędzie człowieczeję nadzieja
powraca na chwilę płaczem syna od jej ust wilgotnych
złożonych na oddanym gilotynie karku dreszcze życia
miłosiernie potop pochłonął zaklęte w smoki wiatraki
przenicował i wydarł moje przeznaczenie o które vabank
grałem z niebem - klapa - śmiech Cervantesa w nim tonę
obcy wytarty do ścięgien trupem uzupełniam Beksińskiego
czy zmrożona szyba wytrzyma witraże jadu ludzi i kły bestii
/Pol Saj