jak pachnie ciało
świeżym całunem otulone
wilgocią wypełnione zmysły
szept a potem krzyk
dreszcze
pianą, purpurą krwi słodkiej
blednę...
a może aż
poczekam na werandzie
zlękniona porankiem
drżącej magnolii
niezakwitłej
wyziębionej marcowym
deszczem
zapragnę modlitwy
w bluszczu, ułożę
niespełnione myśli
na ławeczce zasnę
tuląc pieszczotą dłoni
rozgrzane ciepłem piersi
osamotnione
w zagubionym dotyku
wiesz, jak samotność blednie
kiedy świt przynosi
rozśpiewane ptactwo
trele pieszczą