Mona często zabiera mi księżyc
gdy się spełnia ilością ponowień,
opowiada na ucho gawędy
o księżniczce z kości słoniowej.
Ciepłą dłonią zakrywa mu usta,
posypuje gwiazdami powieki
i nagiego prowadząc do lustra
szepce: zobacz, jesteś człowiekiem.
Potem piersi uwalnia z koronek,
tak nieśmiałe jak promyk nad ranem,
wybuchają i usta i dłonie...
I wybucha srebrzysty kochanek.
Mona sypia w pościeli błękitnej,
księżyc sypia daleko od życia.
A ja, patrząc jak miłość ich kwitnie,
ciągle marzę by zostać księżycem.