zza trochę dużych okularów
które wciąż poprawiałaś
dystyngowanym ruchem niewidzialnej dłoni
ciągle wzrok twój namiętny
drgnienia warg mych szukał
niezwilżanych od wieków
życiodajną ambrozją
pamiętam
może część prawdą była
reszta ukwieconym natchnieniem
niekończąca się opowieść
żyła w nas chyba nadaremnie
choć z minuty na minutę
dawaliśmy z siebie co raz więcej
nigdy ranić nie chciałem
chociaż los przekorny
solą przeszłości
ciągle posypywał niezabliźnione rany
nigdy nie chciałem ranić
choć byłem różowym klaunem
nigdy nie żonglerem
wybacz
kochałem tylko dla siebie
bez obietnic...piszę i oddaję smak ulatującej chmurki, jakby deszcz nagle zbierał,
jakbym uwierzyła. Zbieram myśli w nocy, zapakowane w kieszeń na dzień dobry.
Dzień taki sam jak wczoraj, niesprawiedliwe obietnice, każdy przeżył już swoje, iluzja tworzy nadzieję. Chcę obudzić śpiące krasnoludki, zapatrzeć, zawierzyć, że istnieję rozwieszona pomiędzy dwoma biegunami. Nadal łatwowierna i głupia.
A ty wierzysz w różowe klauny? :-))
nie martw się, będzie dobrze :-))