Ptaki śpiewały, że wiedzą coś.
Rozleniwione zwierzaki, senne
nagrzane jak podwórko,
nie dowierzały.
Skąd ten deszcz - parsknął kot.
Do budy uciekł pies.
Gdakanie kur, kogucia złość,
podwórka gwar.
Ramiona matek, w pośpiechu zagarnęły
chlupiące dziecięce stópki.
Ulga.
Puste podwórko szybko oddycha.
Po latach.
Deszcze, już prawie rozmyły
resztki tamtego obrazu - dojeżdżamy.
O! Są koty!
Wylegują się na tarasie,
nagrzane jak brukowa kostka,
czy anonimowa trawa.
Ale domowe ptactwo przepadło
i cały podwórkowy gwar.
Nie ma kurzego łajna,
Nie ma nawet much.
Doganiacie standardy europejskie,
zaśmiałam się - Tak.
A nawet przeganiamy, w zadłużaniu.
Jest kapitalizm, ale pod włos.
Nagle ptak zaśpiewał znajomą melodię.
Niepotrzebny ścisk w gardle.
To tylko rozbłysk smartfona.
Będzie deszcz z prognozy,
któremu wszystko jedno.
Za chwilę, miarowe krople
rozbijają się na masce samochodu,
na kolorowych kubłach na odpady.
I jak ci się widzą dzisiejsze Śliwiczki?
Rozcierając w palcach mokrą grudę ziemi,
chciałam połechtać a bełkoczę:
że wieś pachnąca,
że śliczna
A w myślach, skaczą mi wróble.
"Nie szczyp mnie muzo liryczna."
- potrzebny jak kurze żabot