Grób poety

Andrzej Feret

Grób poety

 

- na motywach wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
"Grób Beethovena", z mojego cyklu „Czytamy Gałczyńskiego”   

 

 

Gdzieś wśród mchów, za pagórkiem,

Ten, który napisał dlaczego

Śpiew nie połączysz z ogórkiem,

Leży spokojnie - a to już nic złego.

Ten co lubił różowe trzpiotki,

i podwiązki dla podniety,

Oto pośród mchów za pagórkiem

Wesoły grób poety.

 

Dolinami ciemności jakaś ferajna,

Zajeżdżają zaczarowane dorożki,

I wszystkich gości z tawerny

Zawożą na grób poety.

A tam nie głogi i nie róże,

Jeno chmiel szyszek zielenią,

Otwierają wciąż grób poety,

I strzemiennego wszyscy z nim piją.

 

A wielcy ptaszęta muzyki,

Z Piwnicy Pod Baranami,

Wieszają smyczki na rękach,

I krzyżują swoimi melodiami,

Aby poecie umilić cierpienie

wśród mchów i pagórków,

I mówią czule do niego,

Ty śpij - wśród swoich ogórków.

 

Czasem parasol rozepną,

Kiedy deszczem lub kiedy zamiecią,

Kiedy brzoza zapłacze biała,

Lub kiedy błotem oszpecą.

Śpiewają hymny i elegie,

Ale wieczorem z fasonem,

Zaczarowane dorożki,

Dowożą gości srebrnym dzwonem.

 

Wtedy w ich uniesieniu,

W podmuchach melancholii historii,

Co napisał był czule,

I co światu przemienił.

Zaświadcza to srebro księżyca,

I wzgórze, co błyszczy z dala,

Jego imieniem już kładą,

Wszelkie drogi z smętarza.

 

Na to miejsce za wzgórzem,

Ludzie przychodzą szlachetni,

Tutaj kobiety ciskają

Kwiatów czerwieni bukiety.

Za to co napisał tak czule,

I co do świata przemówił,

Za elegie i za bóle,

Za pieśni w uniesieniu.

 

"Bohaterowi wolności" -

Epitafium ciągle w drodze,

I srebrną nicią pajęczą

Sięga z grobu po słońce.

A na firmamencie gwiazda,

Zamruga ciągle jedynie,

Pisze poeta w grobie,

Miłości swojej dziewczynie.

 

Kiedyś przybiegły dzieci,

Trzmiel z trojgiem skrzypaczek,

Złożyły bukiecik różyczek,

I cztery nutki z ich pracy.

I choćby dotknąć się grobu,

Na szczęście, i tak na przyszłość,

I niczym gwiazdki motylkiem,

W poezji jego zamilknąć.

 

Podjeżdżaj, przychodzą,

różni panowie i różne damy,

I bienvenue, i prosit,

Wszystkich i was tutaj witamy,

Tutaj spoczywa i serce,

I cała jego cielesność,

Zostało tylko aż tyle, a pozostałe - to wieczne,

Lampkę zaświecą na wdzięczność.

 

A może i być i taka zima,

Gdy wilki w grudniu wymięknął,

I będzie tak pusto w południe,

Że nawet wróble ogłuchnął.

Żadnej żywej duszy i tylko,

Zamieć, i wicher w podmuchach,

I ta chorągiew czarna,

I żadnej nadziei w kostuchach...?

 

Ale krótkie to spięcie,

Muzyki mrugnięcie oczka,

Ból czarny i czarna pustka,

W głębokiej czerni się schowa.

Popatrz, a jakby gdzieś z dali,

I jakby z królestwa nie stąd,

Bieży człowiek odwieczny,

Zwróci wszystkim z swych rąk.

 

To właśnie jest grób poety,

Nad nim gwiazda zaranna.


Andrzej Feret,

24 września, 2016 r.

 

 

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński

 

Grób Beethovena


Tutaj ciało złożone,
tu jest grób Beethovena,
gdzie to wzgórze zielone
i perspektywa srebrna;
i za perspektywą srebrną
już tylko nocne niebo.

 

Dołem w ciemnościach wielu
kształty jakieś niekształtne,
coś jakby liście chmielu
to i olchy niewyraźne,
ale wzgórze w promieniach;
to jest grób Beethovena.

 

Tu zlatują się ptaki
różnych barw i rodzajów:
kosy, sikorki, szpaki
muzykowi śpiewają.
A gdy noce deszczowe,
deszczu słucha Beethoven,

 

Zstępuje deszcz z wysoka,
krzewy napełnia wrzawą,
wykrzywia drzewa, Olcha
stoi w deszczu koślawo.
Śpiewa deszczowa burza.
Widać tylko pół wzgórza.

 

Ale kiedy wiatr gwarny
szparę w chmurach rozewrze,
księżyc wchodzi do szpary,
wzgórze błyszczy jak w srebrze
i księżyc wzgórze nosi
jak latarnię w ciemności.

 

Tutaj przychodzą ludzie,
tu ciskają bukiety:
za męstwo w każdej nucie,
za symfonie, kwartety;
tańczy na wietrze wstęga;
BOHATEROWI PIĘKNA

 

Czas swoim palcem dużym
pory roku obraca;
we dnie słońce nad wzgórzem,
w nocy nad wzgórzem gwiazda;
szarfa z ciemnej purpury
od wzgórza aż po chmury.

 

Tutaj przychodzą dzieci.
kładą mali pianiści
to z dzikich róż bukiecik,
to choćby parę liści,
grobu się dotykają.
jak gwiazdki odfruwają.

 

Tu przychodzą dorośli,
szumią w różnych językach
oceanem wdzięczności
wokół serca muzyka,
palą lampki na darni
i odchodzą odważni.

 

Czasem, gdy grudzień hula,
gdy zimno nawet wilkom,
pusto tu, ani wróbla,
żywej duszy, i tylko:
śnieg, wiatr w piskliwych tonach
i chorągiew żałobna.

 

Ale trwa krótkie mgnienie
boleść owa, pustkowie:
w dali śnieg znów się czerni,
znowu brnie przez śnieg człowiek,
by złożyć dank serdeczny,
tej muzyce walecznej.

 

To jest grób Beethovena.
Nad nim Venus promienna.

 

1953

Andrzej Feret
Andrzej Feret
Wiersz · 28 kwietnia 2020