na krawędzi...peronów

marzena

 

proszę spojrzeć
wypadły pani okruchy z ust

 

na głowy gołębi
opornych na wszystkie prośby
kalekich odnóży
przerzedzonych trujących piór
 

siedzimy razem
w dworcowej poczekalni
szarej pustyni
oczekując na powrót

zaparzam

gorącą herbatę
w kruchych dłoniach
topnieją kryształowe smutki
cukrowy groszek na
stole zakwitł


wczorajszym zapachem

zachodów księżyca


bezpiecznie chowam
zmęczone stopy
pięćdziesięcioletniej tułaczki

na ławce w tej poczekalni
zakładam zamszowe

sandałki

granatowe

 

sukienkę podwiewa wiatr

chłodny

pachnący tobą


jestem pełna

śniadych gołębi

czekam

na ostatni pociąg

 

donikąd

 

marzena
marzena
Wiersz · 12 maja 2020
anonim