Moje dni
- na motywach Jonasza Kofty „Popołudnie”
(wiersz był napisany na pewne warsztaty poetyckie)
witaj miło,
mówisz dziwnie nieustannie:
„że sam siedzisz tu bez mnie w takim stanie”
a ja pędzę ten jarzębiak
i ten dymek tanim braniem
podejmuję czyjeś strofki
witaj miło – bo bez ciebie to najtaniej
a mieliśmy zdążyć przecież
jak w odbiciu ty widziałaś
jak we lustrze sama kiedyś
sama sobie obiecałaś
że spotkało mnie zdziwienie
(wiem, mamroczę i się pienię)
że spotkało mnie zdziwienie
całkiem dostateczne i
to był tak fatalny grudzień
mam w pokorze grudnia dni
szlus, wystarczy wspomnieć z lekka – szlus, jarzębiak
a ja siedzę w jarzębiaku
już nie tylko po weekendach
mam w pokorze moją pracę
ty się ciągle w nocy pętasz
mówisz dziwnie nieustannie:
„że sam siedzisz tu bez mnie w takim stanie”
wiem mamroczę i powtarzam:
„a ja pędzę ten jarzębiak
i ten dymek tanim braniem”
tanim braniem, a fatalne oczy twoje
są dolegliwością lekką
(nie chcesz zostać – tak kochanie)
było miło – wiesz jak było
całkiem wiarygodnie i
to był tak fatalny grudzień
mam w pokorze grudnia dni
więc doszedłem dziś do baru
a gdy szedłem było pusto tak bez ciebie
poza jedną ławką w parku
dziś siedliśmy jedną parą
jedną parą obok siebie
obok siebie zakochaną
szlus, przestałem myśleć tobą
szlus, przeczułem, że to koniec
że ty miłość jak należy
już mnie nigdy nie dogonisz
że ja głupiec, że w ten sposób
oczy na mnie nie patrzyły
że niemądry zdarzeń losu
sam zamknąłem zdarzeń drzwi
to był tak fatalny grudzień
mam w pokorze grudnia dni
to był tak fatalny grudzień
mą miłością byłaś ty
-----------------------------------
Jonasz Kofta
Popołudnie
Dobry wieczór, pewnie dziwisz się, kochanie
Że mnie widzisz tu samego w takim stanie
Co ma znaczyć ten jarzębiak
Ten popiół na dywanie?
Usiłuję się pogłębiać
A w ten sposób jest najtaniej
Nie jesteśmy przecież tacy
Jacy w lustrze się widzimy
Ja wyszedłem wcześniej z pracy
I zabrakło mi rutyny
Bo spotkało mnie zdarzenie
Bardzo niecodzienne i
To był fatalny dzień
To był fatalny dzień
Nie chcę więcej takich dni
Więc wyszedłem wcześnie z biura – jak mówiłem
Od lat tylu miałem pierwszą pustą chwilę
Tej dzielnicy, gdzie pracuję
Prawie nie znam – zabłądziłem
Zwykle to się denerwuję
A to było nawet miłe
I ulicą pierwszą z brzegu
Szedłem w przypadkowy spacer
Ten brak czasu tak dolega
Chciałem chociaż raz inaczej
Nie zdawałem sobie sprawy
(Nie, kochanie nie chce kawy)
Nie zdawałem sobie sprawy
Że to jest ryzyko i
To był fatalny dzień
To był fatalny dzień
Nie chce więcej takich dni
Tą ulica szedłem aż do baru
Było pusto poza jedna ładną parą
On coś mówił głupawego
Niewidzialny siadłem obok
Ona tak wpatrzona w niego
Że już być przestała sobą
I poczułem żal do losu
Że ta miłość niezawiła
Żal niemądry, że w ten sposób
Nigdy na mnie nie patrzyłaś
By im nie przeszkadzać, cicho
Zamykałem baru drzwi
To był fatalny dzień
To był fatalny dzień
Tą kobietą byłaś ty