położyłeś głowę na moje
uda zasypiasz zmęczony
śnimy razem
rozsypany mak prowadzi
do drzwi
zamkniętych na cztery
kłódki metalowe klamry
uciskają nadgarstki
liczę ziarenka wierząc w
bajkę
oddzielam piach który
parzy
twarz puchnie czerwienią
niezwilżone łzami oczy
zamykają światło
dzień za dniem
godzina za godziną
prząśniczka
przy kołowrotku nawija
miękkie włosy
w fabryce młode
tkaczki układają
mikroskopijne sploty
krosno uderza rytmicznie
tkanina pulsuje
układamy pajęczyny nici
pękają od naprężeń
czasem jedwab otula szyję
malowany fioletem
nasturcji
barwne motyle
odpoczywają
na ramionach
ile mam czekać
ile napisać wierszy
podpieram głowę na
dłoniach
wpatrzona w ruch wrzecion
czasu które
bezustannie tworzą wzory
idę drogą ubrana w
muślinową
suknie tiulowy szal
odbija błękit nieba faluje
na trawach podmuchem
ciepłego powietrza
pozwól mi dokończyć
haftowany płaszcz
pod którym poczuję
że mam siły wikliny
wyplecione kosze
dźwigają gęste myśli
napełniona nawet nie drgnę
biodra bolą od kamieni
dźwigają ciężar
palce bezradne przeczesują
śpij nie obiecuj jutra
przędę nitki ostatnich
chwil wypalonych świec
żebraczki pracują bez
osnowy
wątek
tka niewidzialne dni
pod kościołem zbieram
zielone
grosze wypadły z kieszeni
wędrowca
pójdź w dal niedaleko
tli się cicho pożar w
fabryce złudzeń krosna
istnieją
zwoje materiału zapisują
przestrzeń trzeci wymiar
istnienia.