Hadoop 2020

marzena

położyłeś głowę na moje

uda zasypiasz zmęczony
śnimy razem
rozsypany mak prowadzi

do drzwi
zamkniętych na cztery

kłódki metalowe klamry

uciskają nadgarstki
liczę ziarenka wierząc w

bajkę
oddzielam piach który

parzy
twarz puchnie czerwienią
niezwilżone łzami oczy

zamykają światło


dzień za dniem
godzina za godziną

prząśniczka
przy kołowrotku nawija

miękkie włosy
w fabryce młode
tkaczki układają

mikroskopijne sploty
krosno uderza rytmicznie

tkanina pulsuje

układamy pajęczyny nici
pękają od naprężeń
czasem jedwab otula szyję
malowany fioletem

nasturcji
barwne motyle

odpoczywają
na ramionach
ile mam czekać
ile napisać wierszy

podpieram głowę na

dłoniach
wpatrzona w ruch wrzecion

czasu które
bezustannie tworzą wzory
idę drogą ubrana w

muślinową
suknie tiulowy szal
odbija błękit nieba faluje
na trawach podmuchem

ciepłego powietrza
pozwól mi dokończyć
haftowany płaszcz
pod którym poczuję

że mam siły wikliny
wyplecione kosze
dźwigają gęste myśli
napełniona nawet nie drgnę
biodra bolą od kamieni

dźwigają ciężar
palce bezradne przeczesują
śpij nie obiecuj jutra
przędę nitki ostatnich
chwil wypalonych świec

żebraczki pracują bez

osnowy
wątek
tka niewidzialne dni
pod kościołem zbieram

zielone
grosze wypadły z kieszeni

wędrowca
pójdź w dal niedaleko
tli się cicho pożar w

fabryce złudzeń krosna

istnieją
zwoje materiału zapisują

przestrzeń trzeci wymiar
istnienia.


 

 

 

marzena
marzena
Wiersz · 17 maja 2020
anonim