Umieszczony w korytarzach spojrzeń
głębokich jak skały Koryntu
z wyniosłych kolumn samotności
głębokich jak skały Koryntu
z wyniosłych kolumn samotności
o ustalonym porządku
wspiera się o moje oczy próbuje
sprostać oddaleniu
tylko nocą kiedy wzywani
tylko nocą kiedy wzywani
trelami fletu Marsjasza
idziemy pośród milknących cykad
i zapachu pękających szyszek
kładzie dłonie na mojej twarzy
chiton spływa z gładkich białych ramion
kładzie dłonie na mojej twarzy
chiton spływa z gładkich białych ramion
świtem zaborczy czas zabiera go
w odległą podróż do innych miast
w odległą podróż do innych miast
na niedospanych autostradach
nieustający warkot cykad
w tawernach rzuconych w labirynt
nieustający warkot cykad
w tawernach rzuconych w labirynt
pokłutych zaułków
zawodzi flet wśród błysku kolorów
w salach o zapachu bezużytecznej zadumy
stają kolejne postumenty dla istnień
przywracanych przez czas
stają kolejne postumenty dla istnień
przywracanych przez czas
opadają mu ręce, w obrysie źrenic
zostaje samotna doskonałość
zostaje samotna doskonałość