nie po drodze mi z tobą, widzę inny księżyc a może dwa
równolegle kołyszą nocnym niebem
w nocy na oświetlonym latarniami moście stoją dwa cienie
jeden szuka swojego odbicia drugi oblicza obciążenia
poręcze drgają wybudzone ruchem, nikt nie zamierza
skoczyć w otchłań rzeki, chociaż nurt zaprasza falą
infradźwięków koncertem życzeń
w oddali słyszę głos, uwięzionych w sieciach
próśb martwych Gryfów, ich skrzydła
opadają na dno, bez tlenu
światło przyciąga ćmy, odlatują za horyzont, ciężkie
i grube, wypełnione brzuchy nocnych motyli pękają
od nadmiaru serotoniny
cykady jednostajnie odmierzają oddech
chłód ogarnia stopy uda podbrzusze
odpoczywasz, próbujesz zapomnieć szczekania
natrętnych much, lepkich obietnic jakbyś nie chciał
wschodu słońca które parzy ciało
nadmiernym promieniowaniem, uderzeniem
kolejnych ultrafioletów
ziemia odkażona sterylna, jeszcze błękitno zielona
milczy
jeśli odpłynę spłonie ostatni most
straconych złudzeń