Jestem plamą
na podłodze atramentowy dramat
wsiąkania
płaskosłowie zapętla tropy na boki
goniąc odciski twoich stóp
i mojej jednej jedynej
dziwny ślad
a przecież przekroczyłem inne wymiary
pamiętasz kochanie tę przestrzeń?
wypełniałem w głąb
do cudownego bólu rodzących się słońc
niespiesznie w pośpiechu
dzień pierwszy
potrzaskały filiżanki
z dobrej porcelany bądź inny nieodporny na wysokie c
szklany złom
łóżko zbyt wąskie
kochanie na deskach
tartak z pobliskiego Godętowa
chyba zaczął plajtować
wióry zamiatane pod dywan
dzień drugi odjazd
i następny
(...)
zejście
detoksykacje
jak ci tam gdzieś?
staczam się tracę
zasięg
nie zatrułem chyba
dałem całą objętość wydobytą z cienia
czy też cierpisz na czas i odległość
nie żałowałem słodkiego w cierpkim
będzie bolało już zawsze
ćmiący ząb niemal
cierpliwości
nie odbiorą nam zazdrośnicy
my sami
nawet czas
we współuzależnieniu
Zgadzam się z nim, tylko że określiłbym go jako nie wystarczający.
Nie potrafiłem oddać prawdziwych emocji, które przeżywałem ja, a nie żaden peel.
Emocji kochania się bez nogi, którą dopiero co straciłem pod kolejką, pędząc do mojej ukochanej poetki.
Może, nie dopiero co, bo od wypadku, w którym umarłem na chwilę, a potem długi czas spędziłem w śpiączce, minął długi czas, którego nie zarejestrowałem.
Wiersz opisuje prawdę kochania się na deskach pośród bólu, który sprawiał mi niegojący się kikut lewego podudzia. Ale było warto.
Dlaczego jednak te wspaniałe emocje zostały niedocenione? Czyżbym napisał tak kiepski wiersz? Może nie zostało zrozumiane rozstanie? Leczenie się z uzależnienia osłabionego mężczyzny.
Bywa, że opisana prawda jest przyjmowana za kiepską fantastykę.
Długi John Silver Alchemik