A przecież rękopisy nie płoną

Jerzy Edmund Alchemik

 

Świerszcze w kominie

Pomieszkują tam tylko po to, żeby zadowolić poetów i muzykantów.
Tych, których wena pochlała się na imprezie u Bachusa i zachrypła.

Gruby paluch gmerał w boskim nosie.
Smarki otarł o granatowy menisk wieczoru.
Ten wypukły i czarnoświatły niczym żabie oko.

Odpowiedzialne za metaforę płazy zaprotestowały natychmiast

chóralnym skrzekiem muzycznym,

pięknym w swojej kakofonii i artystycznym doborze kijanek.

Człowiek jeszcze nie nastał

Nikt lepiej od Niego nie wiedział, że czas jest tylko złudzeniem.
Toteż homo nieźle dał się już we znaki pamiętliwemu bóstwu.

To przez tę wolną wolę, którą ich kiedyś obdarzę...

Profetyczna pamięć załkała z bezsilności.
Wyjęła RĘKOPIS z wygasłego kominka. Zimny acz płonący.

Ach, więc to tak stworzę gwiazdy?!
Po rozsupłaniu kosmicznych strun i zapleceniu lin powstaną żaglowce,

najpiękniejsze twory tego świata.
Jeden na każdego poetę.


Przeciwko entropii

Z wiatrem słonecznym we włosach.
Czołgając się z prędkością światła.
Od jednej supernowej do drugiej, wydających boskie nasienie katastrof.
Zalążki fonemów w milczącej wszechprzestrzeni.

Pierwiastki słów.

W środku mlecznego wiru, nadzieja bycia wolnym,

poprzez ucieczkę w lepszy wszechświat.
Lej czarnej dziury albo łaskawą śmierć.
Osobliwie.

 

Obie poza horyzontem zdarzeń.

 

Jerzy Edmund Alchemik
Jerzy Edmund Alchemik
Wiersz · 29 czerwca 2020
anonim