nie ma we mnie
wczorajszego dnia, nie istnieją konstelacje
- kim jesteś
tylko powiew liści, spadających
na ciało otulone miękkim mchem
wkładasz palce, czuję natarczywość myśli
otacza nas czas,
otarcia naskórka goją się
szybko, bierzesz do ust cząstki
kawałki bladej skóry
wytarte w ziemię nasienie
żałośnie spływa, nikt nie patrzy
słyszę, na końcu drogi
skomli ludzkie szczenię
jaka jest cena za miskę ryżu
zniszczone ręce praczki
zmienią pościel, pieluchą
wytrzesz brud
z pochwy
wyjdą nasiona
idź, nie patrz, bez przebaczenia
ulice karmią