Skwar pływa po asfalcie, gdy cisza go nudzi,
podgląda jak w girlandach ku górze się niesie
ornament winorośli i oplata budy;
zabite pilastrami poczerniałych desek.
Mleczne nimfy z haremu niewidocznych faunów,
odwrócone plecami do leśnych portyków,
wygiąwszy pełne biodra cierpliwie czekają;
spoglądając na drogę wiodącą donikąd.
Kurz ściera róż z policzków i matowi twarze,
blakną w słońcu południa farbowane włosy.
W iluzji perspektywy widać niewyraźnie,
jak się nad krańcem świata ołtarz chmur podnosi.
Transformator przy drodze nuci oratorium,
echo fugą faluje, motywem upartym.
Gdzieś daleko zawodzi baryton motoru.
Tak jak wszyscy, ominie zapomniany parking.
Snują się po kałużach, i depczą przez gwiezdność.
Bukiety astromyśli dalekie od nieba.
Chlebny wyziew z piekarni obiecuje przaśną,
drożdżową animację. Wciągam Ducha w siebie.