za woalką nie ma odbicia w szybie
niewidoczna dla gromady nie gapiów
niewłaściwe kroki
jakby nogi wciąż zamykały drzwi a dłonie leżały
na półkach szukając przypraw i pieczywa
przyciąga na przekór grawitacji
których nie widzi nikt
opadają ramiona jak wiosła
tylko falowanie
spacer po lustrze
***
w kawiarence podają obiad
niegrzeczne serwetki drżą
zakrywając usta
patrzysz na wróble
z obawą
pierwszy podnosisz łyżkę
zachwycony czerwienią chłodnej zupy
jakby plama powstała z nieostrożności
miała rozłączyć
słowa zanurzone w kawie twoja
wciąż ciepła moja wciąż mocna
gorzka
***
pijemy powietrze pełne mirabelkowej nalewki
przyniosłeś
parujemy
letnim upałem
bez końca
***
jest w nas wczorajsze popołudnie
pod stołem znika wieczór
ptaki jedzą słonecznik z talerza
budzą
nie dokładaj
pozostanę głodna
wersja pierwotna
zasłonięta woalką
nie ma odbicia w szybie
niewidoczna dla gromady nie gapiów,
niewłaściwe kroki
jakby nogi wciąż zamykały drzwi a dłonie leżały na półkach
szukając przypraw i pieczywa.
Przyciąga lewą stroną na przekór grawitacji.
takich kobiet nie widzi nikt
opadają ramiona
jak wiosła, tylko falowanie
spacer po lustrze
***
my
w kawiarence podają obiad
niegrzeczne serwetki drżą
zakrywając usta
patrzysz na wróble
z obawą
pierwszy podnosisz łyżkę
zachwycony czerwienią chłodnej zupy
jakby plama powstała z nieostrożności miała
nas rozłączyć na zawsze
obawy nikną, przy kolejnych
słowach
w kawie, twoja wciąż ciepła
moja wciąż mocna,
gorzka
***
pijemy powietrze pełne
mirabelkowej nalewki
którą przyniosłeś nie znając
twarzy, parujemy
letnim upałem
bez końca
inni
jest w nas wczorajsze popołudnie
ślady zauroczenia,
pod stołem znika wieczór
patrzymy na ptaki, jedzą słonecznik z talerza
budzą
w nas nienasycenie
nie dokładaj
pozostanę głodna