Idziemy gęsiego. Plecaki ciążą,
noc gęstnieje. Los zdaje się
pukać, jak w piątej Beethovena.
Ostrymi krawędziami gór
i drobnymi igłami świerków
zakwita ciemność. Błyska
zielonkawy staw, który rozściela się
jak obrus na stole pod
już wiszącym księżycem.
Kończy się jedna więcej
z wielu dróg, zostaje słodkie
zmęczenie i przędza pamięci.
Trzeba zasnąć, póki świat istnieje
i zanim zgaśnie księżyc,
i zanim zamrze symfonia.
/Kończy się jedna więcej
z wielu dróg, zostaje słodkie
zmęczenie i przędza pamięci./
budujesz nastrój, hm... ciekawie