W cieniu katedry, leżącej jak wielki
kamienny krąg pośród ciasnych
uliczek Toledo, wciąż wisi
swąd dymu wizygockich ognisk
i woń szafranu, zmieszana z kroplami
łez kwitnących dziewcząt Orientu,
choć one dawno już stąd odeszły.
Nie rządzą tu prawa fizyki,
słabnie tu grawitacja, a przechodnie,
ci, którzy właśnie wypili espresso
i ci, którzy myślą o krótkiej chwili
spędzonej razem w hotelu, i ci, którzy czekają
na wieści z odległych wojen, unoszą się,
wciąż bardziej i bardziej wysmukli.
To tutaj żył przybyły z obcych stron El Greco.
Widzę jak stoi, wyciąga ręce
i błaga o sprawiedliwość.
Anioł zawisł nad nim i rozdaje płótna,
nagie ciała kobiet i mężczyzn
przykrywając kolorami tęczy.
Zuchwały wiatr przebiega
nad dachami, szarpiąc ponure niebo
i ostatecznie odzierając
katedrę z cienia, a oleandry,
jak uważni świadkowie, patrzą
różowymi kwiatami i wytrwale
dzielą się słodkim zapachem.