W nieba niespokojną kołyskę
w rzece spróchniałych gwiazd
płyniemy ku brzegom zapomnienia
dokąd szum odchodzi w las srebrnych kości
tam księżyc wschodzi i nad białą połać
rzuca swój złoty cień
a tu się sypie śnieg nad mostem Karola
i głowy otula czapkami latarnie
i rzeźby kamienne śniące czas
który im się nie wydarzył — w Pradze
spacery nie przeszłe
dłonie ciepłe bo jedna od drugiej
i tylko spojrzenie by wiedzieć
pod szkieletem nieba
wzrasta cień miasta
biały płomień śniegu
spada jak zamieć
na twoje usta
i przytulasz mnie w to miejsce
bijące wciąż
most w zimową noc