To była mała stacyjka z drewnianym daszkiem
przy wejściu, jaskółki przycinały nad nią przestrzeń,
rosnącą z sapaniem nadjeżdżającego pociągu.
Zaraz za nią otwierał się bór z drogą pokrytą
białymi obłokami pyłu, przez który z trudem
przebijały się głosy znużonych latem ptaków.
Jeszcze kilka zakrętów i stawaliśmy
przed wielką lśniącą płaszczyzną wody,
wiatr płynął po niej fugami Bacha
z czerwonym kontrapunktem dachu leśniczówki.
Niebo zamieniało się w otchłań miękkich
nocy, smaku ognia i spełnionych pragnień.
Żagiel łódki głębokim oddechem obiecywał
budzenie dnia gwiazdami, wyskakującymi
spod kopyt brodzącego o poranku łosia.
Kiedy spoglądam w stronę stacyjki,
znów słyszę sapanie jadącego pociągu
i staje się, jakbyśmy byli.
stacyjki, można do nich wracać bez końca :)