kiedy przestaniemy się podniecać

marzena

 

nad górską rzeką, gdzie pachnie delikatna wiklina

spotkamy w czerwcu motyle purpurowe i ciężkie od piękna,

odbywają swój ostatni stosunek nad błyszczącą wodą i nad

błyszczącą pustynią, gdzie powietrze

jest tak wypełnione gęstym olejkiem eterycznym, że można je wypić

ze szklanek i czuć pod palcami jego wypukłość

w sierpniu, gdy żywica płonie ponad gałązkami

trzaskają szyszki tak, jakby już je lizały języki spragnionego ognia,

 

 

pierwszy raz nie było boleśnie
w górach słońce rozgrzewa nawet zimne szczyty,
śnieg topnieje na brodawkach grani
kryształowe sople smakują imbirową wódką
a może to był wrzesień
wrzosowy wachlarz zasłaniał poczucie wstydu
wibrując tysiącem rozgwiazd spadających z nieba

a jeśli to było w październiku, mżawka i mgły

zasłoniły krzyk wydobywający się z jaskiń
wiesz jak boję się duchów

powinniśmy kochać się wiosną, kiedy trawy łaskoczą w stopy
a gąsienice motyli zapraszają do środka jedwabnych kokonów


zjebku obiecaj mi, jak się wyśpisz
weźmiesz mnie w ramiona

 

 

***

 

Po twojej śmierci

zaczyna się wojna, dziwny układ
nazwany rzeczywistością, życiem

zaczynają oceniać męscy faryzeusze

tutaj sierot i wdów nikt nie dostrzega, dopinają

różne nazwy, świętobliwi doradcy

więc bierzesz rano chleb
nie wiesz na ile części podzielić
jeśli jesteś chrześcijan w dyskryminowanym kraju
nawet papież udzieli ci błogosławieństwa, pomocy
możesz udawać postać z biblii, na przykład świętą Annę

ewangelie milczą na jej temat

Moi przyjaciele radzą mi

żebym już przestała lamentować

Nie jestem aż tak bardzo bezdomna

Mówią

Wiemy straciłaś wszystko

Zgadzam się z nimi jak mogłabym

odmówić im racji

dlatego tak bardzo chcę wyjechać


 

 

marzena
marzena
Wiersz · 7 października 2020
anonim