Na co dzień był
Fortepian i powietrze
Kwiaty zwiędły bez powodu
A może tylko z braku wody
Ale nie chował się w lęku
Powietrze badał węchem
Brał na język
Czuł pustkę w piersi
Jak cień znikający z kliszy
Zostały mu jeszcze ptaki
Niebieskie pióra sójki
Powolne minuty ciszy
Unosiły się i opadały
A wiatr niósł
Nieznany zapach
Niekiedy słyszał szelest
Coś jakby krzyk
Rannego ptaka
Na odległej wyspie
Uwierał go nadmiar
Dotknięć zaniechanych
Słów nieuwolnionych
Chciwie czekał
Sójka w pionowym przelocie
Drasnęła go
Powietrze zachłysnęło się horyzontem
Akord niosący wolność
Niebieskie pióra unosiły się i opadały
Nieśpiesznie przekraczając granice
I nie było niczego
A może było wszystko