Inga, poemat prozą

Andrzej Feret

Inga, poemat prozą

- na motywach wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
"Inge Bartsh"
, z mojego cyklu "Czytamy Gałczyńskiego"

 

Taka sobie dziewczyna, może... może kogoś przypomniała,

Jakby zamglenie mojego dojrzewania,

Owoc sceny w półmrokach do zerwania,

Gdy wszedłem, na afiszach zielone kaktusy,

A libretto przednie, klasyczne, Tucholsky,

"Leben, meine Rose" miłość, moja róża,

I znowu kaktusy zielone garnitury,

W medalach grenadierów oberleutnanta Moritza,

I ona meine Rose na scenie w poświacie księżyca,

Berlin roku dziewiątego, jeszcze wolny kabaretem,

Tego dwudziestego, a potem wy wiecie, było trudno,

W trzydziestym sceny pokryli czernią i czerwienią,

Nikt jeszcze nie wiedział, że oblepią i afisze Fuhrerem,

Takimi się nazwali synami niemieckiego komando,

Jeszcze nikt nie wiedział,  że kaktusy zamienię na bramy

Drutem zawijane, nie piersią ze sceny, a swastyką.

 

Stolik czekał, mrokiem wszystko widziałem,

Barman w bieli manszetów schłodził kilku panów,

A przy barze ona - może kogoś przypomniała,

Była przerwa, antrakten, słodko sobą kołysała,

W rzęsach może kogoś żem zobaczył ponownie,

To ona z palcami do pianina,  i oczy głębokie szeroko,

I lekko ułożone w mojej wyobraźni,

Tylko co, a chwila,  a już zapowiedź, że ona zaśpiewa,

I że będzie bardzo smutno, romantycznie,

Bo to tęsknota i to, że Berlin kocha nocą,

I to, że kameraden tak bardzo uwielbiają.

Może kogoś ona mi wtedy przypomniała.

 

Poświata rzucona na kibić, oto słowo o nieznajomej,

Wszystko takie proste, i zwyczajne, taka talia,

Ona śpiewa, a ja tęsknie już do niej,

Nie przestaje, a mnie słowo o jej życiu,

Kiedyś cała w swoim ukryciu, a teraz

Taka prosta dziewczyna, że ona i on, że życie

Takie proste, i że wszytko lubi się powtarzać,

Że może pojedzie do niego, choćby ...

I moje myśli, że ją kiedyś spotkałem w Baden,

Bo życie takie proste i nie lubi frywolić,

Ach te oczy we światłach takie są znajome,

I usta, które wymawiają nuty w słowie Leben,

Gdzie ją spotkałem całą w takim słowie,

Linię w błyskach moich świateł odbić.

 

Ktoś uchyla kotarę i przepuszczają kogoś,

Jakby znajomy z niczego, ale ze stron gazet -

Z okolic Mazowieckiego, Śródmieścia,

Są tacy w Śródmieściu, odwracasz głowę,

Bo jacyś snobowie,  reżyserzy... lobbowie,

Albo współcześni punkowie mody,

A ona gdy wchodził na chwilę zamilkła,

Taka sobie dziewczyna, tak zwykła dziewczyna,

A mnie los przypomina, że kiedyś, że gdzieś,

Spotkałeś jak ona jest, jakbyś ją już znał blisko,

Bo te oczy, i te usta, i jak ona śpiewa, w talii,

Meine Leben, tak i ona śpiewała tobie...

 

Ale prosta historia, podszedł i powiedział,

Rękawiczką skórzaną szynel z siebie zdejmując,

Tylko co jestem - a w Berlinie deszczem jaskółki,

Trochę drogi, ale felgi mnie niosły, pan wie.

Jestem właśnie u siebie, a ten lokal tak kocham,

Właśnie jest ona, moja piękna różyczka,

I przysiada się do mnie, kogoś z sali wołając,

Barman w białych mankietach głowę swoja schylając,

Wysłuchuje jak mówi do niego swoje słowo, co dalej,

A do mnie po prostu, że w Berlinie deszczem jaskółki,

Że cudowne melodie, że polityka mnie nie interesuje,

Ale ostatnio żelaźni jacyś mocniejsi,

Że im cud jest pisany - ale z nudy tu wstąpił,

Bo polityka życie ciągle psuje,

A dziewczyna wpatrzona z byłej dziwnej oddali,

Teraz w jego ramionach cała w blasku płomiennym,

Pan pozwoli, to Inge, moja róża czarowna,

Grała ze mną w duecie na koncercie w Salzburgu,

Teraz moje libretto, pan pozwoli, że powiem,

Mein Name ist Tucholsky, temu światu dobrodziej,

Proszę spojrzeć, jak chodzi i jak w muzyce zasiada,

Teraz tak skromnie, ale już niech pan patrzy,

Już teraz tak cudownie, jak przy fortepianie siedziała,

A ona wstała i pierwszym wzrokiem postrzegła,

Komu ten pan jest dobrodziej,

A on pierwszy wykrzyknął - jak pięknie i jak cudownie,

Jak zawsze jest moja kochana, moja Inga...

 

Anglik smutny obok mruknął sobie, do swego stolika,
He's gone mad - On zwariował, on taki sobie, he is crazy,
I smutno polał sobie, oblewając rogi mankietów, 
Drugi Anglik, co wrócił z Bliskiego Wschodu,
Co był pilnował kanału w Egipcie, wymamrotał,
że kiedyś przy gwiazdach świetle sir Edward Moore
zgarnął życie w powstaniu magików,  
i został czarodziejem jockerów.
Zamach magików, tak przy okazji,
miał w sobie coś z gwiazdy betlejemskiej,
za którą ciągnęło ponownie, ale tym razem
151 komet okresowych.

I oto się stało, mała przerwa w rozmowie, trochę pociemniało,
Ale Inga dalej powie, jak to bywa w Berlinie:
A panowie w jesiennych nastrojach, czy w chłodzie zimy,
- W płomieniach pani ust i w czerwieni róży,
Po czym dłoń w aksamicie czarnym podała z wdziękiem,
i ... zaniemówili nawet panowie Anglicy, She is crazy,
Taka jesień to rzadkość - śpiewnie i swobodnie,
To o sobie, Inga, bywa w wielkim świecie rok cały,
Panowie, moi panowie, ach dżentelmeni upadli,
Miało w sobie to dziewczę, wspomnienia z dali,
Ilu przy mnie upadło, uśmiech i błysk ust czerwienią,
Pośród moich marzeń oni wszyscy płyną i płyną,
Byłam ja kiedyś wyrocznią ich życia,
Ruletkę im dla życia swego misternie utkałam.
 
...może pana kiedyś spotkam, może zobaczę...
w miłości, w samotności, w pana rozpaczy...
może pan kiedyś przy mnie zapłacze,
życzę tego sobie, jak panu łzy by pasowały,
pan ma coś w sobie, coś nie ulotnego,
jakbym miała przyjemność kiedyś,
z panem białego walca,
coś jest w pana oczach,
nieulotność,
pan wybaczy,
ja potrafię śpiewać,
ja tu śpiewam,
dla rozkoszy.
 

I było w niej coś…
bardzo kobiece i młode,
tak uchwytne, i znane,
niedalekie ode mnie,
coś, bardzo bliskie,
urocze... kochane,
i nie tajemnicze,
i poznane.

9 października, 2016 r.

Andrzej Feret

 

Andrzej Feret
Andrzej Feret
Wiersz · 14 października 2020