Jak zwykle szeleszczą
pod stopami liście
może tego roku
jeszcze bardziej złote
W ustach znów mam smak
późnych gruszek i lekki
strach bo przecież najlepsze były
zawsze w tamtym sadzie
Wtedy jeszcze nic prawie nie wiem
o śmierci Pamiętam twój
czarny kapelusz na pogrzebie
babki a później już tylko
niknące gdzieś twoje słowa
o świecie rosnącym szybko
jak brzozy Tuż obok pędzą
pociągi których dudnienie głuszy
szelest liści i smak gruszek
Mówiłaś przeszłość to przeszłość
i nie przychodzę po to
by rozmawiać o śmierci
Przychodzę i zapalam latarnię
której światło nasila się
i słabnie kołysze się i patrzy
i nie pozwala się wymknąć