Piazza Navona

victor51

Siedzę z kieliszkiem wina 
na Piazza Navona, wokół fontanny 
turyści z Azji i włoskie matki, 
które pokrzykują na biegające 
bambini. Letnie przedpołudnie. 
Anioły Berniniego śpią  jeszcze
schowane w kościołach. Czuję naraz,
jak płyną przeze mnie rzeki świata.
Ciemny jedwabny Ganges pobłyskuje
ogniem płonących stosów, smagłe 
twarze z błyszczącymi oczami
unoszą się ku wieczności, a zamiast łez
rozlewa się ciche szczęście. 
I tylko ty płaczesz, bo nie masz 
nic do ofiarowania dziewczynie 
w niebieskim sari, która trzyma 
na rękach maleńkie dziecko. Patrzą 
na nas  siedzący starcy, o rękach i stopach 
sękatych jak pień sandałowca, 
który niesie zapach niebiańskich ogrodów. 
Stajemy znów w rzymskim kościele
przed Ekstazą świętej Teresy. Kobieta 
unosi się na chmurze, a jej twarz wypełnia 
prawdziwie ludzka rozkosz miłości. 
I wtedy nie wiem, czyje słońce 
powoli ześlizguje się ku zachodowi. 

 

 

victor51
victor51
Wiersz · 6 listopada 2020
anonim