aniele boży stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój
stoi tak już pięćdziesiąt dwa lata, podziwiam go
że jeszcze nie kopnął mnie w dupę
wiolonczelista życia, dotyka napięte struny
ilekroć jesteś milimetr od spadającej lawiny błota
dostajesz rurkę, rureczkę z dopływem powietrza
aniele boży jesteś mój, jak wszystkie samobójstwa
zdrady i odstępstwa, jak modlitwy w ogrodzie
kiedy tylko chory jesion udawał, że słyszy
zrób tiramisu, krzyczały włoskie kobiety
zapatrzone w dojrzałe owoce kaki, w krzewy
rozmarynu i otwarte drzwi spiżarni, dokładały
drewna do pieca, jakby to mogło powstrzymać ich
mężów przed ściąganiem spodni na każdym zakręcie
bije dzwon we Frankfurcie
przywołuje niedzielne zbawienia poranka, on
jeszcze śpi, zapomniał wczorajsze grzechy i leniwie otwiera oczy
stawiasz gołe stopy na obcej trawie, chłoną
resztki złudzeń zaspanych owadów
listopadowe smugi chmur zabarwione zawstydzonym
słońcem, głaszczą piórami zagubione pszczoły
obudź się kochanie w Polsce
przyszedł kot i ociera sierść o nasze kostki
a gołąb patrzy, siedzi na parapecie okna, głodny jak my
kiedy nie znamy jutra, powietrze
otacza czoło chłodną drgawką, spadł drobny deszcz
na opuszczone powieki, powiedz dlaczego
jesienią nie mogę zasnąć
dlaczego sny biegają po suficie, rozjuszony
drewniany parkiet zakwitł puścił pędy na ściany
widzisz mnie
prawie nagą, rozpuszczoną
w pierwszym kubku brazylijskiej kawy
pij jeszcze jestem gorąca, jeszcze cukier
pachnie wyciśniętą trzciną zbieraną przez
stare kobiety w nowej gwinei
ale kto by o nich pamiętał
Z tym nudnym palantem co ciebie molestuje nie mam nic wspólnego ;)
Czytam smętne wypociny tego zwiędłego fiuta od róży, wyjątkowy kretyn.