urodzeni na granicy tęczy
nie wiadomo czerwoni czy niebiescy
szukają pokarmu, matki smarują sutki
pogryzione z nienasycenia
- takie dzieci
mówiła rzewnie, fartuchem wycierała
spocone pachwiny, jadła obierki a może
rozbiegane nóżki nie pozwalały na więcej
teraz patrzy, bociany wróciły do gniazd na wiosnę
chciałaby podrzucić im kolejne boże narodzenie
tej zimy przyjadą sanie zaprzęgnięte w żywe renifery i powiozą
a może przejadą pędem
omijając z daleka twoje okna
mamo, zapomnij
jestem dorosła, twoje klucze nie są potrzebne
w ostatnim zamku z piasku będę ślicznym szkiełkiem
znikając za kolejnym zakrętem
a miało być tak pięknie
jest nawet lepiej, żyję i oddycham wolna
od narastających w ogrodzie pokrzyw
przywłaszczam wodę,
apokalipsa to niedźwiedź ale już się nie modlę
pragnę aby stara ziemia zapadła się w otchłań
Zwykłość... chyba nie masz racji. Masz za to prawo mieć własne zdanie.
M.