W moich zegarach nie mieszkają choćby najmniejsze jaskółki,
a w ulach nie znajdziesz ani jednej pszczoły.
Mówisz, że to nieprawda, ale ja odwracam od siebie głowę.
Żyjemy na dwóch różnych płaszczyznach. Twój świat ma
proste ściany, równy dach, na którym zimą zatrzymuje się śnieg,
a jesienią zbierają liście i kasztany. Można z nich budować
ludki o wesołych twarzach.
Mój świat to tylko wypukłości, na które próbuję się
bezskutecznie wspiąć. Jednak ześlizguję się z nich niezdarnie.
Podglądasz mnie, choć twoje źrenice zdradzają co innego.
Każdy ma swoje przeznaczenie. Ty z życia na życie stajesz się coraz większy,
a nasze domy rosną w zwolnionym tempie. Ja szukam kroków, żeby
móc wyrazić się tańcem. W rezultacie kuleję na obie nogi,
a ty jesteś już olbrzymem.
Zima. Jakaż to banalna metafora.
Płytki tok myślenia, nieprawdaż ?
Jednak ciało przymarza do kartki naprawdę,
a nawet, gdyby tak nie było,
zawsze można przypiąć się do niej agrafką,
szeptać przepraszam i myśleć to samo.