w moim wierszu tej nocy była sama
nikt nie dotykał jej rąk nie sięgał ust
była zimna pusta
twarz wydłużała się w psi pysk
wargi wykrzywiał grymas żałości
przebiegła przez wszystkie wersy
Bóg wie czego szukała
śpiący wśród klątw i skowytu psów
słyszeli jej serenadę przez łzy
niektórzy wychodzili na balkon
licząc że może noc skona
zapłonie wreszcie wschód
wtedy włoży w ten żar ramiona
ujarzmi niespokojną naturę
gdy ptaki otworzyły swe gniazda
i pierwszy tramwaj rozgrzał szyny
wybiegła z ostatniej strofy
porzucając zmartwienia
ułożyłam je między zmarszczki
na czole
tam już jak na korze drzewa