kręcąc się, szedł do własnej drogi
a żyłka prysła, kulejąc bez nogi
uszedł, co kilka metrów; malej
używając wzroku, własnego węchu, po zmroku;
a wokół pustynne szlaki dookoła
na samym krańcu języka, zero się w znaki woła
i idąc tak dalej, wchodzi bez przerwy
kroczy powoli, po uszkodzonej kości, ponury w nędzy
rozerwało ją na strzępy! lecz mimo to, lęk, nie wnosi
za nim jakby z swym panem; słońcem unosi
i komu ten pies był, co śpiewa, gdy ta na rękach ponosi
..tuli do swego ogona
nie on, nie ona, swój los, o w łono pokonam stale...
nie ma już sił, bo skamielina
brakuje ciepła, idzie i zima
nie ma żywych wśród was
asfalt, cisza i znowu jak las
zatyka węch w piersi, psie młodym - zuchwale
każdym chciał tylko, dotrzeć do wody całym
uciszyli nawet wspomnienia
wszystko co było, nie ma!.
- nie szczeknął nawet za głód,
jedynie dotrwać, tym bódł!
- tą szczęką nie miłą, czemu wyrosłeś oh! mogiła-
ta warta, - zdradliwa hołota, czemu chłosta,
ostatnia riposta
pomsta rzuconej w Sprawiedliwości
o kości, i nici fałszywe; się pomści
Dawid „Dejf” Motyka