nim stygło się ciągle ciało ciałem, prze pyszny uśmiech o drzewo chowaniem
takim to byłem sobie, kto wierszem nastawał się w łeb o sierpem z powietrznym zgraniem
gołym się czułem próbując z nakrycia, płynąc delikatnie z mą ciuchcią z ukrycia
urąbał bym bezpruderyjnemu w osącza, w wieku w gitarę w rozbłysku gammie
i zechciałbym też z łyku pić strumieniem kawie płynąc do ścieżek w litości zawartych twych filiżanek
a człowiek nie wierzy się bez końca o czuł i cztery litery odtrąca w byt litości przekonaniem
i rwąca, lecz ciągle coś pije i osącza, ściekając zżerające wino w masywne krwiste lanie!
wewnętrznym od środka wołaniem, tykająca bomba w lazurowej tratwie spływa na trawie
o chociaż w okrzyk w spojrzenia bezkreśnie w mój diament spójrz z kamienia, nim spoczniesz
wiecznie czekająca
Dawid „Dejf” Motyka