w mojej sypialni nie ma już gwiazd

hopeless

poezją nocy
wytatuowałem imiona bezimiennych dziwek
pamięć kałuży 
sperma
smak pośladków
krzyk wyrzuconych za drzwi

 

wszystkie pozostawione mi kartki
zapisałem 
zwierzęcym wyciem
krwią wyssaną z ciszy
i ten codzienny rytuał:
ruda małpa na brzytwie – tańczy

 

puste blejtramy pokryto zdrapaną ze wspomnień farbą
odcieniem delikatności
wzburzeniem
nawleczoną na nić tęsknotą 
a gdzie w tym wszystkim my?

 

na ustach te same motyle
owłosione łono pachnące afrykańskim syfem
wlepiona w szybę twarz
zobacz
zadanie domowe czeka na świt

 

co jeszcze można zrobić
by spokojnie zasnąć nie wystarczy się napić
sen nie lubi światła


opuszczona kurtyna jest namiastką 
prywatność
kulisy teatru lalek
przeznaczenie

koszmarna wizja bycia nikim
namalujesz to wszystko gdy poproszę?

 

codzienną melancholię oszukiwanie gwiazd
zmywanie makijażu
i dokładnie to

na co nas stać – satysfakcję cieni?

 

hopeless
hopeless
Wiersz · 5 stycznia 2021
anonim