O miłości – dziewczęta i Dōrothéa (Δωροθέα)

Andrzej Feret

O miłości – dziewczęta i Dōrothéa (Δωροθέα)
 
monolog prozą [jakoby] z czasów Dōrothéi , VII i VI wiek p.n.e.
odnaleziony w ... moich myślach, [jakoby] tłumaczony z greki klasycznej
[jakoby] fragmenty z czasu niszczącego
 


Moja ukochana...


Moja ukochana, ma, moja drobna dziewczynka, kochanka moja,
Której było Athenos, przez Zeusa boga, dana na skale Olimpu,
Epitafium, mym ciągłym muśnięciem mej dłoni, po szacie dziewczęcia,
Co stopą niewinna, zawsze obnażona w mym promiennym wzroku.
 


Lekkość i zwiewność…


Lekkość i zwiewność, któż jej zdołał dorównać w promieniach ze światła,
Stopą tak namiętną po marmurach tak gorących chadzała w przekorze,
W panteonie Bakchusza nimfą mego dzbana pełnią zawsze była,
Ustami po brzegu pucharu wciąż mnie westchnieniem cała unosiła Olimpu przestworzem.
 


Dłonią prowadziła…


Dłonią prowadziła mnie całego dla siebie, zawsze całym szczęściem swoim,
Rozwartymi ustami mgły przeplotły ją samą, całą cieleśnie, a całą [tak] niewieście,
Lekkością z Zefira muśnięciem, po ramiona pukle czerni spłynęły na me dłonie smagłe,
Jesteś ma jedyna, jesteś, my są sobie wierni, na zawsze, my w sobie - na zawsze.
 


Woale Amora…


Woale Amora tak tkane w uśnieniu, bez rany miłosnego piękna,
Takie wciąż niewinne w moim wygaszeniu i twoim uśpieniu do szczęścia,
Dotykiem ciebie zdejmuję ze skały Afrodyty, na Olimpu skale zastaną mą panią,
Uwalniam i ciebie samą z piany całą zmuśnieniem, moich oczu pożądaniem żądaną. 
Moja poranna μεταφορά [1] - bezustannie, nie jeszcze wytchnieniem, całego siebie, w tobie zamieraniem,
Bogowie, nam nie zamierać jeszcze, nie czas abyśmy z wami przebywali,
Nasze jest tutaj szczęście, a potem i my z wami, wasza αλληγορία [2] nie tylko i naszymi ustami,
Jedynie ty Bakchuszu, ochmistrzu tajemnym naszej alkowy będącym,
Czerwienią rozkoszy wina nam bez granic ciągle czyniącym w posłudze,
Po brzegi kryształów przybywaj, i złotem bogów w upojeniu rozlej,
Po ustach lej strumieniem nieprzebranym, nam dwojgu na szczęście, nasz sługo.
 


Bakchuszowi…


Nieustanie i bez miary,
niech wargi śpiewają pieśni upojenia,
winem twym czerwonym,
zebranymi gronami naszych ciepłych dłoni,
na stokach słonecznych Hellady –
jej wieczność, i wieczna jej pamięć,
niech winnica nie ustanie…
Bakchuszu tyś gospodarzem cudnym,
wiernym nam dwojgu i oddanym uczuciu miłości,
czerwienią twego wina, uczyńmy z rozkoszy, w sprawie,
z podnietą dozgonną czerwienią w miłości.
 


Dōrothéi i dziewczętom Dōrothéi


Niech złoty puchar, upojony oddaniem w przestrzeń myślom moim, niech mocy dodawa,
Przybywajcie dziewczęta Dōrothéi, heroinie moje przedwiecznego bycia,
Moje szczęścia przedwiecznego sprawczynie, boginie lekkość, gracji i gry do namiętności stworzonej,
Niech rozerwą podwoje na oścież, dla mnie pałace świątynne, miejscem w mej świętości,
Podwoje usypać kwieciem i skropić winem mym czerwonym,
Jakoby do krwi bólu szarpanym będąc niczym, niewolnikiem twoim,
Potem pójdziemy z drogi kwiecia i wina czerwonego w spokoju tak stanowczym jak i opisano,
Do ogrodu w Edenie - i tam zasiądziemy pośrodku marmurowych powoi z boskiego przepychu,
W których twoje lico na wieczność jest we skale ciśnięte, woalem muśnięte są twe źrenice głębokie,
A przez bogów i przez nich odbiciem, bogów nieśmiertelnych niewieściego piękna,
I artystów tak boskich, którymi dłutami ciało twoje jest wieczne dla mych oczu żądania niecnego,
Bielą marmurowych boskich rytów mego żądania przy trwaniu przy tobie,
Dōrothéą mej poezji zaklętą w kamieniu na wieczność, moim szczęściem i moim kochaniem, marmurowym grobem,
Dotknij sobą, dłonią dotknij, marmurowym pięknem poruszaj ustami,
I całuj szlachetną skałę swym muśnięciem dłoni i ust czerwieniami,
I tchnij życie dłonią, niech przemówi kamień nie martwy, lecz ciągle wciąż żywy,
Niech będzie gorący i niech zacznie śpiewać, ciągle miłościwy,
Miłością tak wzniosłą co nie zna już granic do niebios granicy.
 


O sobie…


Moje szczęście w czasie rozłożone, a ty tylko jednym jesteś tu westchnieniem,
Nie w wielości - ale w przepychu piękna zostałem otoczony w czasie,
Dziękuję wam boginie miłości heroicznej, ust moich i oczu natchnienie,
Mojej cielesności układanej przez wasze pieśni piąta struną tajemnic z muzyki,
Takim i jam się ostał niczym Orfeusza harfa w dłoniach waszego uniesienia,
Pamiętam was wszystkie, i ciebie Athenos, i ciebie Samiro,
Wasze piękne piersi i bieli waszego przykrycia, myśli moich nieskromnych ciągłego błądzenia,
Czyż mogę wam powiedzieć nieśmiało, żem pragną was obie?
Jak samego tylko natchnienia dla duszy mego niesienia cierpienia?
W waszych lekkich udach i tak miękkich dłoniach,
Co żem był kołysan od zachodu do wschodu wejrzenia,
Kołysałyście całe moje, dla was moje tu cierpienie,
O namiętności, cóż żem wtedy w was widział, cóżem w was zobaczył,
Czym żem był napełniony, czym był dotknięty zbyt nadto, tak czule,
Czym żem był wypełniany, czymże uczyniony,
Czyż żem nie był tak wolnym z waszym tchnieniem w me ciało chłopięce,
Oczom moim tak wiele dobrego, tak ciągle, tak pięknie pozostało z wami,
Że i wciąż i dalej i takim żem uleciał niczym Amor uskrzydlony,
Wy moimi strzałami! Wy mi kołczanem na wieki!
Ty Athenos strzelista i ty Samiro, opiekunki mej strzelistej baszty,
Co żem was obie do siebie przygarnął, niczym rycerz zbrojny, nierozumny wcale?
Tyleż w obie was uzbrojony był ja zawsze z wami,
W strzelistość i opiekuńczość - waszej baszcie jam zawsze dobrodziej,
A wy miłością - jam tedy i troską - i dla was - i dla was kochankiem,
Nie żebym wam mówił, żem jeno tylko zapatrzony, jam także miłością, i waszym porankiem,
Jam waszym całym, mojemi wy obie, moimi stworzone, na wieki wybrankiem,
Oblubieńcem - i ty Athenos, i ty Samiro,
Piękno i natchnie ciągle przybywa niczym fale Afrodyty z morza,
Któż was do mnie przysłał i któż wam powiedział o mnie, że jestem samotny,
To wy, muzy Orfeusza, muzy  swych pieśni, co gdzieś z dali lekkością struny piątej są napięte.
 


Tedy ty strzałą, ty kołczanem…


Athenos, tedy ty strzałą - a Samiro, ty kołczanem wziętym,
A ty Safiro kołczanem podwójnej więc miary - obie prawdy całe wypełnione są tobą, tobą prowadzone,
Obie otuleniem mego ciała z wieczora w czerwieni, po ranek przytuleniem niewieścim srebrzone,
Bogowie, jak wam się odwdzięczę, jaki za to pocałunek wam muszę odpłacić,
Jakie rozliczenie odbiorą na Skale herosi, czyż srebrem, czyż złotem oczekują dani,
Jakimi dobrem, jakimi zamkami, czyż niewolników pragniesz Zeusie - bogu z bogów - w zastawie mego szczęścia,
Nubijskim pułkom mam dać tobie się formować, będąc faraonów z synów,
Czyliż zigguratem kapłanów osłodzić twą duszę na Wschodzie, ja syn macierzy Babilonu przeklętego,
Słuchaniem całym jestem więc objęty, twego głosu świętego zaczynam rozpoznawać słowa:
„Zbierz złota tysiącem, zostaw jeno sobie, uczyń sam co pragniesz, jam jest zawsze w tobie.”
- oto Zeusa jest dla mnie rozmowa, jego odpowiedź dana i święte są słowa.

 


 
[1] μεταφορά - metafora, środek stylistyczny polegający na zestawieniu obcych sobie znaczeniowo wyrazów w celu uzyskania nowego, przenośnego znaczenia; 
jęz. językoznawstwo - środek stylistyczny, polegający na zestawieniu obcych sobie znaczeniowo wyrazów w celu uzyskania nowego, przenośnego znaczenia;
[2] αλληγορία - alegoria, lit. literacko - nawiązanie do czegoś/kogoś, przywołanie przekazane nie wprost, ale metaforycznie, za pomocą wypowiedzi zaszyfrowanej w przypowieści;
 


2016
fb: Andrzej Feret

 

 

Andrzej Feret
Andrzej Feret
Wiersz · 5 stycznia 2021