Do stołu zaproszono godnych i niegodnych. Przybyli
tłumnie, jak kolejne nawroty pamięci. Moja twarz
w kalejdoskopie, podzielona na cztery, każda w innym
odcieniu brązu.
Staram się złączyć odbicie w jedno, na powiekach palce
wciskające w ziemię. Rozpoczyna się czytanie. Zaciera
granica między widzialnym, a niewidzialnym. Słyszę
słowa, nie mogąc nic zobaczyć.
Dotykiem rozpoznaję siedzących. Zapach ogarnia
przestrzeń. Nie dostąpię zaszczytu zrozumienia, napisany
scenariusz wyląduje w koszu.
Wysiadam na pustkowiu.
Słońce i kwiaty. Zaczynam wędrówkę.
Spadają bandaże, otwierają oczy. Budzą się zmysły.
Na szyi zawieszony strach. Czuję gęstniejący elektrolit,
nagromadzony ładunek.
Gdy zgaśnie słońce, wyruszę na poszukiwanie
zapisanych na celuloidowej taśmie cieni.
Próbuję uwierzyć, że nic się nie kończy.
Wino smakuje jak krew.