Obyś nigdy nie dał zapomnieć, wymazać, zatrzeć nagrobka.
Na stole dłonie – czyste od grzechu i chleb. Uczyłeś nas ojcze
milczenia. Słowa zamierają wraz z nami, odzierają z godności.
Miałeś zaszczepić zwątpienie, przeprowadzić przez rzekę i tylko
nas kochać.
Skuleni w ramionach strachu patrzymy sobie w oczy, milczysz, ja nie
potrafię. Zakurzone odpryski pamięci, smutna mysz wczepiona w firankę
i wiatr w kominku – szaleje moc, dzisiaj nie zasnę.
Przez dzikie ścierniska, ścieżką wzdłuż ruczaju, umyka ostatni świadek,
dziecinna wiara w jutro, w zatopione skarby, w lepszy rodzinny dom.
Nie chcę już baśni, gdzie ogniem wypalają tęsknoty, całe pola płoną,
a w lasach mieszkają tylko czarownice.
Rodzi się ona, wciąż taka sama. Nienazwana, nieodgadniona wilczyca.
Matka mojego strachu.
Obyś nigdy nie dał zapomnieć.
Pragnę czułości – a nie znieczulenia.