Wiedźmowo

hopeless

Obyś nigdy nie dał za­po­mnieć, wy­ma­zać, za­trzeć na­grob­ka.

 

Na stole dło­nie  – czy­ste od grze­chu i chleb. Uczy­łeś nas ojcze 
mil­cze­nia. Słowa za­mie­ra­ją wraz z nami, od­zierają z god­ności. 
Mia­łeś za­szcze­pić zwąt­pie­nie, prze­pro­wa­dzić przez rzekę i tylko 
nas ko­chać.

 

Sku­le­ni w ra­mio­nach stra­chu pa­trzy­my sobie w oczy, mil­czysz, ja nie 
po­tra­fię. Za­ku­rzo­ne od­pry­ski pa­mię­ci, smut­na mysz wcze­pio­na w fi­ran­kę 
i wiatr w ko­min­ku – sza­le­je moc, dzi­siaj nie zasnę.

 

Przez dzi­kie ścier­ni­ska, ścież­ką wzdłuż ru­cza­ju, umyka ostat­ni świa­dek,
dzie­cin­na wiara w jutro, w za­to­pio­ne skar­by, w lep­szy ro­dzin­ny dom.
Nie chcę już baśni, gdzie ogniem wy­pa­la­ją tę­sk­no­ty, całe pola płoną,
a w la­sach miesz­ka­ją tylko cza­row­ni­ce.

 

Ro­dzi się ona, wciąż taka sama. Nie­na­zwa­na, nie­odgadniona wil­czy­ca. 
Matka mo­je­go stra­chu.

 

Obyś nigdy nie dał za­po­mnieć.
Pra­gnę czu­ło­ści – a nie znie­czu­le­nia.

 

hopeless
hopeless
Wiersz · 26 stycznia 2021
anonim