Ujadający pies, dym z ogniska i zapach palonej trawy. Świat
rozmieniony na drobne, szlachetność codzienności. Znowu sam.
Przy kominku szklanka whisky przegląda się w ogniu, w wątłej
wiązce światła twarz, rozszczepione spojrzenie.
Mógłbym chcieć więcej; pławić w rozpuście lub czuwać,
suchym igliwiem wymiatać słowa. Nie pamiętam ludzi bez skazy, są
tylko mgliste wspomnienia, jak odłupana kora, cień babiego lata.
Zapach żywicy i płacz brzozy.
Zimno. Wraz ze słońcem zanika cienka linia horyzontu, ciemnieją
pola, kuszą mokre od łez trzęsawiska, cichnie wiatr i opadają liście.
Ta noc prosi o odrobinę ciepła, czułości, płomyk ognia na krańcu
lasu to odpalany papieros, ktoś czeka. Na świt.