Tsunami

hopeless

Od­li­czam chwi­le, które nie mają wspól­ne­go mia­now­ni­ka. 
To w końcu nie próba ognia okre­śla naszą wy­trzy­ma­łość 
na ból, a czas. Prze­mi­ja­nie ni­we­czy wszyst­ko, co ważne. 
Trud­no uło­żyć przy­szłość w ko­ry­cie rzeki bez nazwy. 
Imie­nia.

 

Wiecz­ne py­ta­nia, dro­go­wska­zy. Nauki mę­dr­ców. Je­stem,
bo muszę. W ni­co­ści roz­to­pio­na na­dzie­ja na pięk­ny sen, 
wschód słoń­ca i ciem­no­ść nocy. Kie­dyś szczę­ście było
w nas, i ta głupia miłość – niestety wy­pa­ro­wa­ła wiara 
w czło­wie­ka, zo­sta­ło zło.

 

Fil­tru­ję wia­do­mo­ści, nie czy­tam gazet. Zaszyte echo
zamraża uczucia. Spo­sób na sie­bie nie ist­nie­je. 
Do­kła­dam do ognia i chło­nę cie­pło ko­min­ka.
Tak jest le­piej. Cisza to luk­sus. Pry­wat­ność za­ni­ka. Słowa, 
co­dzien­na ma­stur­ba­cja to głos roz­sąd­ku, ostat­nia fala.

 

hopeless
hopeless
Wiersz · 28 stycznia 2021
anonim