Plastikowe serca nie potrafią kochać

hopeless

Ku­sze­nie wy­szło z mody, słowa za­częły bu­do­wać 
ko­lum­na­dę, sale balowe i pokoje tor­tur. 

 

Po­kor­nym peł­za­niem prze­miesz­cza się widmo 
wczo­raj­szych roz­ko­szy. Mie­sza nie­do­trzy­ma­ne 
obiet­ni­ce z wi­zja­mi końca. Krwa­wa orgia 
ku czci Ba­chu­sa. 

 

Nie mo­żna opa­no­wać żalu, pło­mie­nie zdążają 
w stro­nę zła, pusz­cza­ją tamy. Ubywa wagi, 
w sza­fie, peł­nej ka­pe­lu­szy, tli się jeszcze 
po­ran­na mo­dli­twa. 

 

Nawet po­ezja spły­nę­ła, 
wraz z po­ran­nym bi­ciem dzwo­nów wstaje nowy dzień.

 

Za­wie­dzio­ne po­sta­cie błą­dzą w pu­st­ce ko­ry­ta­rzy, wy­dra­pu­ją
znaki obec­no­ści, ob­ra­zy z jutrz­ni. Nie wie­rzą w swoje 
osie­ro­co­ne ma­rze­nia. Trud­no zapomnieć, za­ma­zać 
prze­szłość. Nie być za­baw­ką, kukiełką w teatrze lalek.

 

Za ku­li­sa­mi – pło­mie­nie zdążają w stro­nę zła.

 

hopeless
hopeless
Wiersz · 30 stycznia 2021
anonim