Bliskość nie oznacza akceptacji

hopeless

Nie na­pi­szę już nic, czego nie ze­chcesz prze­czy­tać.

Skrzy­pią­ce łóżko draż­ni jak zdar­ta płyta. Co noc to samo,

po­pla­mio­na po­ściel po­bu­dza noz­drza, za­pach bez­wsty­du,

lep­kie dło­nie szu­ka­ją resz­tek nie­win­no­ści, od­de­chu chłop­ca,

jakim już nie je­stem.

 

Bez przy­ja­ciół i wro­gów, za­wie­szo­ny pod su­fi­tem pająk

ob­ser­wu­je drże­nie po­wiek, zmik­so­wa­ny z po­ście­lą in­te­lekt

od­cho­dzi bez znie­czu­le­nia.

 

Przy­wo­łu­je nagie wizje mgli­stej bieli i zga­szo­ne­go zboża.

Zni­ka­ją fio­le­ty i blade czer­wie­nie, smo­cza krew za­ma­zu­je

lazur. Wy­pa­lo­na słoń­cem pa­le­ta wzma­ga nie­cier­pli­wość.

Mor­der­czym wy­sił­kiem roz­nie­ca ogień, prze­cią­ga­nie

mar­twej na­tu­ry.

 

Po­wsta­ją ­ogrom­ne ku­li­ste obiek­ty. Księ­życ za­nu­rzo­ny

w ciem­nym wnę­trzu ziemi po­kry­wa bla­skiem płót­no.

Nie pa­mię­tam, jak sma­ku­je róż, a na­kła­da­łaś go za­wsze

po­dwój­nie. Wyczaruj mi sie­bie so­czy­sty­mi bar­wa­mi,

za­ma­luj łoże i mury, za­śpie­waj starą pieśń o wy­ba­cze­niu.

 

hopeless
hopeless
Wiersz · 31 stycznia 2021
anonim