Nie napiszę już nic, czego nie zechcesz przeczytać.
Skrzypiące łóżko drażni jak zdarta płyta. Co noc to samo,
poplamiona pościel pobudza nozdrza, zapach bezwstydu,
lepkie dłonie szukają resztek niewinności, oddechu chłopca,
jakim już nie jestem.
Bez przyjaciół i wrogów, zawieszony pod sufitem pająk
obserwuje drżenie powiek, zmiksowany z pościelą intelekt
odchodzi bez znieczulenia.
Przywołuje nagie wizje mglistej bieli i zgaszonego zboża.
Znikają fiolety i blade czerwienie, smocza krew zamazuje
lazur. Wypalona słońcem paleta wzmaga niecierpliwość.
Morderczym wysiłkiem roznieca ogień, przeciąganie
martwej natury.
Powstają ogromne kuliste obiekty. Księżyc zanurzony
w ciemnym wnętrzu ziemi pokrywa blaskiem płótno.
Nie pamiętam, jak smakuje róż, a nakładałaś go zawsze
podwójnie. Wyczaruj mi siebie soczystymi barwami,
zamaluj łoże i mury, zaśpiewaj starą pieśń o wybaczeniu.